Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

nie ruszał się; cicho i ostrożnie przekręciłem klucz w zamku, nacisnąłem klamkę, i wyszliśmy z kajuty, równie cicho zamykając za sobą drzwi.
Wkoło nie było słychać najmniejszego odgłosu; szalupka szybko i lekko ślizgała się po wodzie w mglistem świetle ksieżycowem. Nie mówiąc ani słowa, poszliśmy prosto na górny pokład usiedliśmy na samym końcu pokładu. Bez żadnych wyjaśnień, obaj wiedzieliśmy, co to znaczy. Baud Dixon obudzi się i, nie znalazłszy brylantów, przyjdzie tu do nas, bo ten człowiek niczego i nikogo się nie bał, jeśli chodziło o pieniądze. Gdyby przyszedł, albobyśmy go wyrzucili za burtę, albo zabilibyśmy go podczas walki. Ta myśl przyprawiała mnie o drżenie, bo nie jestem taki odważny, jak inni, ale bałem się okazać swą słabość wobec Halla Clitona. Miałem cichą nadzieję, że nasza łódź przybije gdzieś do brzegu i zdążymy umknąć, unikając w ten sposób groźnego spotkania z Baudem Dixonem, którego bałem się śmiertelnie; ale ta nadzieja z trudem mogła być usprawiedliwiona, gdyż na naszej drodze przystanki nigdzie nie były przewidywane.
Siedzieliśmy w dalszym ciągu, czas mijał, a Baud Dixon ani myślał wychodzić na pokład, Wreszcie zaczęło świtać. „Niech djabli wezmą! — mówię do Halla Clitona. — Rozumiesz ty co z tego? To zaczyna być podejrzane” „Niech mnie piorun spali! — odpowiedział Hall Cliton. — Czy on aby nie wypłatał nam jakiego figla? Rozwińmy papier!” Rozwinąłem papier, i jak myślicie? Nic w nim nie było oprócz dwóch małych kawałków cukru! Oto dlaczego Baud tak spokojnie chrapał sobie całą noc w kajucie. Chytrze pomy-