Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/33

Ta strona została przepisana.

śniadaniem zamknąłem się w swej kajucie, bo zdaleka zobaczyłem kogoś, idącego na przystań i tak podobnego do Halla Clitona, że się przeląkłem. Powiedziałem sobie: jeżeli on się dowie, że jestem na statku, zatłucze mnie tu jak mysz w pułapce. Zacznie mnie śledzić i czekać, aż wysiądę na brzeg, myśląc, że on znajduje się o tysiąc mil ode mnie, a wtenczas wyśledzi mnie, przydybie w jakiemś odludnem miejscu, odbierze mi brylanty i potem... O, ja wiem, co on potem zrobi! To straszne, straszne! A teraz okazuje się, że i ten drugi jest na statku. Ach, to bardzo ciężka sytuacja, chłopcy, bardzo ciężka! Ale wy mi pomożecie uratować się, prawda? O, chłopcy! Ulitujcie się nad nieszczęśliwym, którego śledzą poto, żeby go zabić, uratujcie mnie, a gotów będę całować ziemię, po którejście przeszli!
Zaczęliśmy go uspokajać i powiedzieliśmy mu, że gotowiśmy zrobić wszystko możliwe, żeby go uratować, i że nie ma powodu tak się lękać. Potrosze się uspokoił, odśrubował podkówki od obcasów, wyjął brylanty i zaczął je obracać na wszystkie strony, zachwycając się niemi, i rzeczywiście, były prześliczne, kiedy światło padało na nie: płonęły, rozpływały sie, sypały się z nich iskry, wyrywały całe snopy promieni. Ale ja ciągle myślałem, że to wielki głupiec. Gdybym był na jego miejscu, oddałbym brylanty tym włóczykijom, żeby się ich pozbyć, i tem zakończyć całą sprawę. Ale on był zupełnie innego zdania w tym względzie. Dla niego brylanty stanowiły cały majątek i za nic w świecie nie zgodziłby się ich oddać.
Statek przez ten czas zatrzymywał się dwa ra-