świetle księżyca, i obaj omal nie umarliśmy ze strachu — było to widmo Jacka Dunlapa. Powiedzieliśmy to sobie obaj natychmiast. Kilka chwil nie śmieliśmy się poruszyć; widmo zwolna przeszło koło nas i schowało się. Opamiętaliśmy się trochę i zaczęliśmy szeptać. Tom powiedział:
— One przeważnie bywają niejasne, zamglone, jakgdyby zrobione ze mgły, a to nie było takie.
— Tak — potwierdziłem — wcale nie zamglone. Zupełnie wyraźnie widziałem i niebieskie okulary, i bokobrody.
— I kolor jego ubrania — spodnie w kratkę, zielone z czarnem...
— Wełniana kamizelka, jasno czerwona z żółtem...
— Skórzane sztylpy i jedna z nich niezapięta.
— I ten kapelusz...
— Rzeczywiście, dziwny kapelusz jak dla widma!
W tem rzecz, że kapelusze tego fasonu wówczas dopiero wchodziły w modę — czarne z wąskiemi skrzydłami i bardzo wysokiem rondem, zwężonem i zaokrąglonem u góry — całkiem jak głowa cukru.
— A nie zauważyłeś, Huck, czy włosy miał takie same, jak dawniej?
— Nie zauważyłem. Jakoś nic nie pamiętam, co się tyczy włosów.
— Ja też; ale ono miało torbę, to już doskonale zaobserwowałem.
— Tak, i ja też widziałem torbę. A jak ci się zdaje, Tom, czy bywają torby-widma?
— Także pytanie! Wiesz, Huck, ja na twojem
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/38
Ta strona została przepisana.