Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/52

Ta strona została przepisana.

kiedy spojrzałem, zobaczyłem człowieka, włóczączego się po podwórzu, jakgdyby nie wiedział, czego mu trzeba; ale było jeszcze tak ciemno, że nie mogliśmy go rozpoznać. Nagle skierował się w stroną płotu, i gdy zaczął przez niego przełazić, światło księżycowe oświeciło postać tego człowieka, i zobaczyliśmy, że na ramieniu niesie motykę, a na plecach jego starego ubrania roboczego bieleje łata.
— On chodzi we śnie — powiedział Tom. — Jaka szkoda, że nie można za nim pójść i zobaczyć, dokąd idzie. O, skręcił w kierunku pola tytoniowego. Teraz go nie widać. Wielka szkoda, że biedaczysko nie ma spokoju nawet we śnie.
Długo czekaliśmy, ale nie wrócił, a może wrócił z innej strony, tak, że nie zauważyliśmy go. Wreszcie zmęczeni usnęliśmy, i cały czas śniły się nam straszne rzeczy. Wczesnym rankiem obudziliśmy się, bo zaczęła się straszna burza, grzmiało, błyskało się; wiatr zginał drzewa do ziemi, wszędzie rozlewały się i huczały potoki deszczu.
— Słuchaj, Huck — zaczął Tom — powiem ci jedną rzecz, która wydaje mi się nadzwyczaj dziwną. Dotąd nikt jeszcze nie wie o zamordowaniu Jacka Dunlapa. Ci dwaj ludzie, którzy pędzili za Hallem Clitonem i Baudem Dixonem, mogli w pół godziny roznieść tę wiadomość po całej okolicy od jednej fermy do drugiej. Jak Boga kocham, takie historje codzień się nie zdarzają. Huck, to bardzo dziwne, że nikt jeszcze nie wie o niczem; nie rozumiem tego.
Tom z niecierpliwością oczekiwał, kiedy przestanie padać, żeby można było wyjść z domu i dowiedzieć się, czy nie słychać czego o mor-