gdyż wuj Siles powitał, trzęsąc się całem ciałem i oparłszy się jedną ręką o stół, drugą zaczął się chwytać za gardło, sapiąc i krztusząc się, wreszcie z trudem i zatrzymując się po każdem słowie, powiedział:
— Czyżby on... on... myślał... Powiedzcie mu... powiedzcie mu... — Tu upadł na fotel, osłabiony, znękany, i szepnął ledwie dosłyszalnie:
— Idźcie... idźcie sobie!...
Murzyn, przestraszony i zmieszany, oddalił się, a my wszyscy odczuliśmy — właściwie nie wiem, cośmy odczuli — ale było nam strasznie przykro patrzeć na tego starca, siedzącego w fotelu, ledwie dyszącego, ze wzrokiem, utkwionym nieruchomo w przestrzeń. Nikt z nas nie decydował się przerwać milczenie; tylko Benny pocichutku podeszła do niego, czule przycisnęła do siebie jego starą, siwą głowę, i chociaż łzy spływały jej po policzkach, zaczęła gładzić ręką jego włosy, dając nam znak, żebyśmy wyszli; wyszliśmy z pokoju tak cicho, jakby tam leżał umarły.
Smutni udaliśmy się z Tomem na włóczęgę po lesie, mimowoli wspominając, jak wesoło żyło się nam tu zeszłego lata, kiedy wszyscy byli tacy szczęśliwi i spokojni, sąsiedzi odnosili się do wuja Silesa z szacunkiem, i sam wuj Siles był takim wesołym prostodusznym poczciwcem — a teraz spójrzcie na niego! Jeżeli jeszcze niecałkiem stracił rozum, to niedługo na to czekać. Takie było nasze zdanie.
Dzień był śliczny, jasny, słoneczny; im dalej szliśmy, zbliżając się do prerji, tem cudowniejsze były drzewa i kwiaty, tak, że wydawało się dziwne i nienaturalne, że na takim pięknym świecie
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/56
Ta strona została przepisana.