Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/57

Ta strona została przepisana.

mogą istnieć troski i zmartwienia. Nagle zobaczyłem coś, od czego włosy stanęły mi dęba na głowie, wewnątrz uczułem chłód i schwyciłem Toma za rękę.
— Tam jest ono! — szepnąłem.
Schowaliśmy się w krzaki, drżąc ze strachu, i Tom powiedział:
— Cicho! Nie mów głośno.
Ono, to jest widmo, w zamyśleniu siedziało na pniu na skraju lasu. Zacząłem namawiać Toma, żebyśmy poszli stąd, ale on się nie zgodził, a sam bałem się odejść. Tom powiedział, że bardzo wątpi, czy uda się nam jeszcze kiedykolwiek zobaczyć widmo z tak bliska i że chce się napatrzyć dowoli, nawet gdyby miał za to umrzeć. Ja też przypatrywałem się widmu, chociaż mróz przebiegał mi po plecach, Tom robił szeptem różne uwagi o tem, co zauważył:
— Biedny Jack! — mówił. — Ono przebrało się tak właśnie, jak chciał Jack. Teraz możemy się przekonać, czy pozostały mu długie włosy. Nie, są krótko ostrzyżone właśnie tak, jak pragnął Jack. Huck, nigdy nie widziałem widma, naturalniejszego i podobniejszego do istoty żywej.
— Ja również — odpowiedziałem. — Wydaje mi się, że natychmiastbym go poznał, gdybym go spotkał na ulicy.
— I jabym go poznał. Doprawdy ono wydaje się tak samo silnem i zdrowem, jakim był Jack tam na statku.
Patrzyliśmy w dalszym ciągu. Nagle Tom powiedział:
— Wiesz co, Huck, zbija mnie z tropu jedna