Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/59

Ta strona została przepisana.

czyna go żuć! Jak Boga kocham, to już nazbyt dziwne! One nigdy nie żują — nie można wyobrazić sobie widma, któreby cośkolwiek żuło, Huck!
— Słucham.
— To wcale nie jest widmo. To Jack Dunlap w swojej własnej osobie!
— Tam do licha! — zawołałem mimowoli.
— Powiedz, Huck, czy znaleźliśmy jakiego trupa pod drzewami?
— Nie.
— Albo jakiś znak, że tam leżało ciało zamordowanego?
— Nie.
— Były po temu słuszne powody: tam nigdy nie było żadnego trupa.
— Ależ Tom, przecież słyszeliśmy...
— Tak, słyszeliśmy krzyki. Czyż to dowodzi, że ktoś został zabity? Wcale nie. Widzieliśmy, jak dwaj ludzie pędzili za dwoma innymi, a potem tamten wyszedł z pod drzew, i myśmy wzięli go za widmo. On tak samo jest podobny do widma, jak i ty. To był Jack Dunlap w swojej własnej osobie i nadal pozostaje Jackiem Dunlapem. Ostrzygł sobie włosy właśnie tak, jak mówił, i udaje teraz głuchoniemego, akurat tak, jak wtenczas miał zamiar. Widmo! On ma być widmem? Nic podobnego!
Tutaj zrozumiałem i przekonałem się, że braliśmy za widmo żywego człowieka. I ja, i Tom strasznieśmy się ucieszyli, że Jack nie został zabity, tylko nie mogliśmy się zdecydować, czy będzie mu przyjemniej, gdy go poznamy, czy nie. Tom powiedział, że najlepiej podejść do niego