za jego słowa i dały mu to poznać; ale starzec tylko smutnie i beznadziejnie kręcił głową, i łzy płynęły mu po twarzy.
— Nie — to ja zrobiłem. Biedny Jupiter! Ja to zrobiłem — powtórzył.
Strach było słuchać, gdy to mówił. Potem zaczął wszystko opowiadać szczegółowo; zdarzyło się to tego samego dnia, kiedy przyjechaliśmy z Tomem tak przed zachodem słońca. Jupiter do tego stopnia rozdrażnił wuja, że ten poprostu oszalał z gniewu i, schwyciwszy kij, z całych sił uderzył Jupitera po głowie; Jupiter upadł na ziemię. Wtedy wuj bardzo się przestraszył, i żal mu się zrobiło Jupitera; ukląkł przy nim, podniósł mu głowę i błagał go, żeby powiedział choć słowo, że nie umarł. Jupiter wkrótce przyszedł do siebie, ale gdy zobaczył, kto mu podtrzymuje głowę, tak strasznie się przestraszył, że zerwał się z miejsca, przeskoczył przez ogrodzenie i ukrył się w lesie. Wtedy wuj Siles zyskał nadzieję, że Jupiter nie jest zbyt ciężko ranny.
— Ale niestety — ciągnął dalej. — Strach dodał mu sił tylko na jakiś czas; wkrótce prawdopodobnie osłabł, padł gdzieś w lesie i umarł tam, bezradny.
Tu biedny starzec zaczął płakać i robić sobie wyrzuty. Nazywał siebie zabójcą, mówił, że tkwi na nim piętno Kaina, że zhańbił swą rodzinę i że gdy jego zbrodnia stanie się powszechnie wiadoma, powieszą go.
— Nie, wuj tej zbrodni nie popełnił — powiedział Tom. — Wuj go nie zabił. Jedno uderzenie pałką nie mogło go zabić. On został zabity przez kogoś innego.
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/70
Ta strona została przepisana.