Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/85

Ta strona została przepisana.

czyna, która siedzi tu obok mnie, nie chciała zostać żoną tego bogatego, ordynarnego, podłego tchórza, Braisa Dunlapa, chlipiącego teraz po swoim bracie, na którego za życia nie zwracał najmniejszej uwagi (tu zauważyłem, że Tom poderwał się z miejsca, i na jego twarzy wyraziła się radość). I tylko w owej chwili, jak już mówiłem, ja, zapominając o Panu Bogu, pamiętałem tylko gorycz krzywdy i — niechaj mi to Bóg przebaczy! — zadałem mu śmiertelny cios. W tej samej chwili straszliwy żal mną owładnął; serce moje było pełne skruchy. Ale przypomniałem sobie o swej biednej rodzinie i pojąłem, że powinienem ukryć swą zbrodnię ze względu na rodzinę — i ukryłem trupa w krzakach. Potem przeniosłem go na pole tytoniowe, późną nocą poszedłem tam z motyką i zakopałem go...
Nagle Tom zrywa się z miejsca i woła:
— Nareszcie zrozumiałem, o co tu chodzi! — tu machnął ręką na starca z jak najtriumfalniejszą miną i dodał:
— Niech wuj siada! Morderstwo zostało popełnione, ale wuj nigdy nie brał w niem udziału!
Zrobiła się taka cisza, że można było słyszeć, jak szpilka pada na ziemię. Starzec siadł na swojem miejscu, zaskoczony i zmieszany, a ciocia Sally i Benny były do tego stopnia zaskoczone, że z otwartemi ustami patrzyły na Toma, nie rozumiejąc, co się wkoło nich dzieje. I wszyscy obecni znajdowali się w stanie takiego samego osłupienia. Nigdy jeszcze nie widziałem ludzi, tak bezradnie zdumionych, nigdy jeszcze nie widziałem tylu par oczu, tak bezmyślnie wytrzeszczonych i tak nieruchomych.