Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/95

Ta strona została przepisana.

A co się tyczy wuja Silesa, dobrze robi, że milczy; jemu to już nie uwierzę nawet pod przysięgą!
Publiczność zaczęła krzyczeć i klaskać, i nawet sędzia nie wytrzymał i roześmiał się. Tom promieniował szczęściem, gdy przerwał się śmiech i krzyki, spojrzał na sędziego i powiedział:
— Panie sędzio, tu na sali jest złodziej.
— Złodziej?
— Tak jest. I ma przy sobie dwa brylanty, ocenione na dwanaście tysięcy dolarów.
Wielki Boże, jaki zgiełk się podniósł! Wszyscy krzyczeli:
— Kto to? Kto to? Niech pan wskaże!
I sędzia powiedział:
— Niech go pan wskaże, mój chłopcze. Szeryfie, proszę go aresztować! Któż to?
Tom odpowiedział:
— Ten oto nieboszczyk — Jupiter Dunlap.
Tu znów zaczęły się ogłuszające krzyki i straszne zamieszanie, Ale Jupiter, który już przedtem był dostatecznie zdumiony, teraz poprostu osłupiał. Omal nie ze łzami powiedział:
— Co to, to już nieprawda! Panie sędzio, to nie uchodzi; i bez tego jestem dostatecznie czarny. Winien jestem wiele — Brais zmuszał mnie do tego i namawiał, obiecując, że mnie zrobi bogatym; posłuchałem go, i teraz żałuję, że to zrobiłem; ale brylantów nie kradłem, i przy mnie ich niema, niech mi rękę i nogę utną, jeżeli tak nie jest! Proszę mnie zrewidować.
— Panie sędzio — powiedział Tom — nie miałem słuszności, nazywając go złodziejem, i muszę naprawić swój błąd. On ukradł brylanty, ale nie