Strona:Martwe dusze.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

„Od czasu do czasu zjawiał się w tym salonie jak widmo fantastyczne, jak upiór schodzący ze świata duchów, geniusz niezrównanie oryginalniejszy i potężniejszy, ale téż stokroć więcéj skołatany i spustoszony, jak nasz dworski poeta i dawny nauczyciel wielkich książąt[1]. Odsłoniwszy obrzydłe rany społeczeństwa rosyjskiego ręką potężną, nieubłaganą, przedstawiwszy swemu narodowi w „Martwych duszach“ i w „Rewizorze“ obraz jego zepsucia, straszny życiem i prawdą, Mikołaj Gogol zwątpił o cywilizacyi, o postępie, o wolności, zaczął ubóstwiać to, co dawniéj palił, czcił tylko Moskwę barbarzyńską, nie widział zbawienia jak tylko w despotyzmie, przedstawiał sobie, że jest w grzechu „niezgłębionym“ i zaczął gonić miłosierdzie Boskie, które ciągle przed nim uciekało. Jeździł z Petersburga to do Rzymu, to do Jerozolimy, to do Paryża, szukając wszędzie wypoczynku dla swéj zrozpaczonéj duszy; następnie zawracał czasami do Żukowskiego, przepędzał po kilka tygodni w jego domu, wzywał jego mieszkańców do modlitwy, do pokuty, do rozpamiętywania Boskich tajemnic. Wszczynały się wtedy dyskusye bez końca o „poganach Zachodu“, o „wojnie krzyżowéj“, która się zbliżała, o „od-

  1. Mowa tu o Żukowskim.