Strona:Martwe dusze.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

szy obowiązek. Sobakiewicz lakonicznie powiedział: „proszę i do siebie“, szargnąwszy nogą, obutą w taki olbrzymi but, iż można było pomyśleć, iż nie podobna znaleść odpowiedniéj nogi, szczególniéj w obecnych czasach, w których i w Rosyi nawet zaczynają wypleniać się wielkoludy.
Na drugi dzień Cziczikow poszedł na obiad i wieczór do policmajstra, tam od trzeciéj po obiedzie grali w wista aż do drugiéj po północy. U policmajstra zapoznał się z obywatelem Nozdrewem, chwackim, trzydziestoletnim chłopakiem, który po kilka słowach zaczął mu mówić: ty. Z policmajstrem i prokuratorem Nozdrew był także na takiéj saméj stopie i bardzo po przyjacielsku; ale jak zasiedli do grubszéj gry, prokurator i policmajster nadzwyczajnie uważnie przeglądali jego lewy i bacznie śledzili każdą zadaną przez niego kartę.
Następnego dnia Cziczikow był na wieczorze u prezesa Izby skarbowej, który gości swych przyjmował w zaszarganym szlafroku, chociaż w ich liczbie znajdowały się dwie damy. Następnie był na wieczorze u wicegubernatora, na wielkim obiedzie u propinatora, na mniejszym obiedzie u prokuratora, a obiad ten sprostałby i wielkiemu, na podwieczorku u głowy (burmistrza), a ten podwieczorek tyle był wart, co obiad. I stało się, że nie miał ani godziny swobodnéj i tylko na spoczynek