Strona:Martwe dusze.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

bne dla włościan. Gdy to mówił, oczy jego stawały się niezmiernie słodkie, a twarz przybierała wyraz zadowolnienia. Z resztą projekta takie kończyły się tylko na słowach. W jego gabinecie leżała jakaś książka założona na 14 stronnicy, którą on zawsze czytał, już od dwóch lat. U niego w domu wiecznie czegoś brakło; w salonie stały śliczne meble obite elegancką jedwabną materyą, która zapewne dość drogo kosztowała; ale niewystarczyła do dwóch krzeseł, i te obito rogożą; jednak gospodarz już od kilku lat uprzedzał gości mówiąc: „Nie siadajcie na te krzesła, one jeszcze nie gotowe.“ W innym pokoju zupełnie mebli nie było, chociaż w pierwszych dniach po ślubie powiedział był: „Duszko, trzeba będzie się jutro postarać, żeby choć tymczasowo postawić tu jakie sprzęty.“ Wieczorem podawano na stół pyszny lichtarz z ciemnego bronzu, prawdziwy antyk, z trzema prześlicznie wyrzeźbionemi gracyami, a obok niego stawiano po prostu miedzianego inwalidę, skrzywionego i oblanego łojem, chociaż tego nie spostrzegał ani gospodarz, ani gospodyni, ani służący. Żona jego...... ale zresztą oni byli bardzo zadowolnieni jedno z drugiego. Nie zważając na to, że już ośm lat, jak się byli pobrali, jeszcze każdy z nich przynosił drugiemu albo kawałek jabłuszka, albo cukierek, albo orzeszek, i mówił