Strona:Martwe dusze.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiąc: „Wy nic nie jecie, wy bardzo mało wzięli“ Na co Cziczików każdą razą to samo odpowiadał: „Najmocniéj dziękuję, ja już syt. Przyjemna rozmowa lepsza od najlepszego półmiska.“
Już wstali od stołu. Maniłów był bardzo zadowolniony i chciał poprowadzić gościa do salonu, gdy wtém gość mu objawił ze znaczącą miną, że ma z nim do pomówienia o bardzo ważnym interesie.
— W takim razie proszę was do mego gabinetu, powiedział Maniłów, i zawiódł go do niewielkiego pokoju, z którego okno wychodziło na ciemno-zielony las. — Oto mój kącik, dodał Maniłów.
— Przyjemny pokoik, powiedział Cziczików, obejrzawszy go na wszystkie strony. W istocie nic mu nie można było zarzucić: ściany były pomalowane jasno-niebieską farbą, wpadającą w szarą; umeblowanie jego stanowiły cztery krzesełka, jeden fotel i stół, na którym leżała książka założona na 14 stronnicy, o czém już wspomnieliśmy, kilka zapisanych papierów i najwięcéj rozrzuconego tytuniu. Tytuń znajdował się pod różnemi postaciami: w paczkach, w szkatułce, zresztą leżała kupa rozsypana po prostu na stole. Na obydwóch oknach były kupki popiołu z fajek, bardzo starannie i ładnie rzędem ułożone. Wido-