czném było, że i to służyło nieraz gospodarzowi do przyjemnego przepędzenia czasu.
— Racz pan usiąść w fotelu, rzekł Maniłów. Będzie panu wygodniéj.
— Pozwól mi pan siąść na krzesełku.
— Pozwól pan, że na to nie pozwolę, rzekł Maniłow z uśmiechem. — Ten fotel jest przeznaczony dla gości, chętnie czy niechętnie, muszą na nim siedzieć.
Cziczików usiadł.
— Czy można panu służyć fajką?
— Dziękuję, nigdy nie palę, odpowiedział Cziczików uprzejmie i jakby tego żałował.
— Dla czego? rzekł Maniłow równie uprzejmie.
— Nie przywykłem, boję się; powiadają, że fajka szkodzi.
— Pozwólcie zrobić sobie uwagę, że to tylko przesąd. Ja nawet utrzymuję, że daleko zdrowiéj palić, niż zażywać tabakę. W naszym pułku był porucznik, prześliczny i wykształcony człowiek, który z ust fajki nie wypuszczał, nietylko przy stole, ale nawet z przeproszeniem powiedziawszy, we wszystkich innych miejscach. Teraz ma on już przeszło czterdzieści lat, a chwała Bogu cieszy się jak najlepszém zdrowiem.
Cziczików zrobił uwagę, że rzeczywiście takie
Strona:Martwe dusze.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.