nie wiedział jak się oswobodzić. Nakoniec wyciągnąwszy dłoń swoją powoli, odezwał się, że nie źle byłoby pospieszyć się z aktem prawnym sprzedaży, i że radzi Maniłowowi, żeby sam przyjechał do miasta. Niebawem wziął czapkę i zaczął się żegnać.
— Co? wy już chcecie jechać? rzekł Maniłow prawie z przestrachem.
Pani Maniłowa właśnie w téj chwili weszła do gabinetu.
— Lizińka (Elżbieta), rzekł Maniłow żałosnym tonem, Paweł Iwanowicz już nas porzuca.
— Widać, żeśmy znudzili Pawła Iwanowicza, odpowiedziała Maniłowa.
— Pani! tu, rzekł Cziczikow, tu, oto gdzie, i położył rękę na sercu, — tak, tu zachowam w pamięci przyjemne chwile z wami spędzone, i proszę wierzyć, że nie byłoby dla mnie większéj rozkoszy, jak mieszkać z wami, jeżeli nie w tym samym domu, to przynajmniéj w jak najbliższém sąsiedztwie.
— A wiecie co Pawle Iwanowiczu, rzekł Maniłow, któremu taka myśl bardzo się podobała, — jakby to dobrze było w saméj rzeczy, żeby tak sobie mieszkać pod jednym dachem, albo pod cieniem jakiegobądź dębu pofilozofować o czém nie bądź, zagłębiać się!!...
Strona:Martwe dusze.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.