Strona:Martwe dusze.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Pocałował go w głowę i zwrócił się do Maniłowych z uśmiechem na twarzy, z jakim się zwykle zwraca do rodziców, dając im poznać niewinność ich dzieci.
— Ale zostańcie Pawle Iwanowiczu, rzekł Maniłów, gdy już wszyscy wyszli na ganek.
Popatrzcie, jak się chmurzy.
— To chmurki nic nie znaczące, rzekł Cziczikow.
— A czy znacie przynajmniéj drogę do Sobakiewicza?
— Właśnie chciałem się was o nią spytać.
— Ja zaraz rozpowiem waszemu furmanowi, i Maniłów z zwykłą sobie słodyczą, rozpowiedział rzecz całą furmanowi, którego nawet raz nazwał wy.
Furman usłyszawszy, że trzeba minąć dwie drogi a pojechać trzecią, powiedział: „Potrafimy panie,“ i Cziczików wyjechał, żegnany długo jeszcze ukłonami i powiewaniem chustek podnoszących się na palce gospodarzy.
Maniłów długo stał na ganku i patrzał za oddalającą się bryczką, a kiedy już znikła, on ciągle jeszcze stał paląc fajkę. Nakoniec wszedł do pokoju, siadł na krzesełku i zaczął rozmyślać, z serdeczną uciechą, że sprawił choć małą przyjemność swojemu gościowi. Następnie myśli jego prze-