Strona:Martwe dusze.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

Rosyi od jednego końca do drugiego konie częstują; były tam wszystkie możebne przymiotniki bez wyboru, pierwszy lepszy, jaki znalazł się na języku. Doszło nawet do tego, że jął konie nazywać sekretarzami.
Tymczasem Cziczikow uważał, że bryczka chyliła się na wszystkie strony i trzęsła niemiłosiernie; to go przekonało, że musieli zjechać z drogi i znajdują się na powleczoném polu. Selifan zdaje się także rzecz zmiarkował, ale nic nie mówił.
— Po jakiéj ty drodze jedziesz szelmo, zawołał Cziczikow.
— A cóż robić, panie, czas taki przyszedł knuta nawet nie widać, tak ciemno! Ledwo to powiedział bryczka tak się nachyliła, że Cziczikow musiał się uchwycić jéj obu rękoma. Teraz dopiero spostrzegł, że Selifan był pod dobrą datą.
— Stój! Stój! wywrócisz! krzyczał Cziczikow.
— Nie, panie, czy podobna, żebym ja wywrócił, mówił Sulifan, — to nie ładnie wywrócić, już ja wiem dobrze, że nie wywrócę. I zaczął powoli skręcać, a skręcał tak długo, że nakońcu wywrócił. Cziczikow dostał się cały z rękami i nogami w błoto. Selifan konie wstrzymał, ale one i tak byłyby się same zatrzymały, bo były