chustce na szyi, jedna z tych kobiecin, należących do klasy mniéj zamożnych właścicielek, które wiecznie narzekają na nieurodzaj, straty, przechylają głowę na bok, a tymczasem zbierają po trochu pieniążki do płóciennych woreczków i chowają je w rożne szuflady.
W jedne woreczki kładą się ruble, w drugie półruble, w trzecie ćwierć ruble, chociaż na pozór zdawałoby się, że nic nie ma w szufladach krom bielizny, nocnych kaftaników, nicianych kłębków, poprutéj salopy, z któréj miała być uszyta suknia, w razie gdyby stara przepaliła się w jakiém miejscu w czasie pieczenia rozmaitych przysmaków na święta, albo się téż podarła. Ale suknia się nie przepali i nie podrze, bo stara oszczędna, a salopa długo przeleży popruta, wreszcie dostanie się testamentem córce siostrzenicy wraz z innemi gratami.
Cziczików przeprosił, że tyle narobił subjekcyi swoim niespodziewanym przyjazdem. „To nic!“ rzekła gospodyni. „W jaki to czas szkaradny Pan Bóg was przyprowadził! Co za zawierucha... Wypadałoby z drogi zakręcić cokolwiek, ale już zbyt późno, niczego przygotować nie można.“
Słowa gospodyni były przerwane straszném syczeniem, tak, że nawet gość się przestra-
Strona:Martwe dusze.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.