Strona:Martwe dusze.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

raj spokojnie spały na ścianach i na suficie, niemiłosiernie go dręczyły: jedna siadła mu na wargach, druga na uchu, trzecia próbowała, jakimby sposobem usiąść na oku; jednę, która usadowiła się pod samym nosem, we śnie w nos wciągnął i tak silnie z téj przyczyny kichnął, że aż się obudził.
Gdy rzucił wzrokiem po pokoju, spostrzegł, że nie tylko ptaszki zdobiły ściany, lecz że był tam i portret Kutuzowa i jeszcze olejny portret jakiegoś staruszka, z czerwonemi wyłogami u munduru, jakie nosili za nieboszczyka cesarza Pawła Piotrowicza. Zegar znowu zasyczał i uderzył dziesiątą; we drzwiach pokazała się jakaś twarz kobieca, ale się zaraz cofnęła, bo Cziczikow chcąc smaczniéj zasnąć, zrzucił z siebie wszystko. Zdawało mu się, że twarz, która zajrzała, była mu znajomą. Przypominał sobie, ktoby to mógł być, nakoniec zaspokoił się, że to była gospodyni. Włożył koszulę; rzeczy jego, już wysuszone i wyczyszczone, leżały na krzesełku. Ubrawszy się, podszedł do lustra i tak głośno kichnął, że indyk, który był za oknem — okno było nizkie — coś tam zaszwargotał swoim językiem, zapewne „na zdrowie“, na co Cziczikow odpowiedział mu: „dureń.“ Stanął w oknie i przypatrywał się krajobrazowi. Okno wychodziło zdaje się na kurnik, bo mały