łam półtorasta rubli, a i łapówkę musiałam dać ławnikowi.
— Tak, to rzecz oczywista matko! a teraz weźcie sobie na rozum, że tym łapówki nie trzeba będzie dawać, bo odtąd ja będę za nie płacił, — ja a nie wy; przyjmuję także na siebie wszelkie koszta, — rozumiecie to wszystko?
Stara się zamyśliła, widziała, że interes w saméj rzeczy wygląda korzystnie, ale że to coś nowego i niezwyczajnego, trochę się lękała, żeby przypadkiem kupujący jéj nie oszukał; bo Bóg wie zkąd przyjechał, i to jeszcze w nocy.
— To i cóż, matko, dajcie rękę; rzekł Cziczików.
— Naprawdę, ojcze, jeszcze mi się nigdy nie zdarzyło sprzedawać nieboszczyków. Żywych to ustępowałam, trzy lata temu Protopopowi — dwie dziewki, po sto rubli za każdą i bardzo mi dziękował: a jak się wyuczyły; teraz same tkają serwety.
— Nie o żywych teraz mowa; Bóg z nimi! Ja potrzebuję martwych.
— Prawdziwie tak boję się na pierwszy raz, żeby nie stracić na nich. Może ty mnie, ojcze, chcesz oszukać... A one może więcéj są warte.
— Posłuchajcie, matko, ale cóż one mogą być warte? Przypatrzcie się, przecie to proch.
Strona:Martwe dusze.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.