na pióra, lak i inne przybory piśmienne, następnie różne przegródki z przykrywkami i bez przykrywek, napełnione biletami wizytowemi, teatralnemi i innemi jeszcze, które Cziczikow chował na pamiątkę. Cała wierzchnia część wyjmowała się, a na spodzie było miejsce na papiery; — z boku istniała skrytka na pieniądze, ale on ją tak prędko zawsze otwierał i zamykał, że nie można na prawdę powiedzieć, ile tam było. Cziczików zaraz wziął się do pracy, zatemperował pióro i zaczął pisać. W téj saméj chwili weszła gospodyni.
— Ładną masz szkatułkę, ojcze, — rzekła, siadając obok niego. — Zapewne musiałeś ją kupić w Moskwie.
— W Moskwie, odpowiedział Cziczików, pisząc daléj.
— Zaraz się tego domyśliłam, tam wszystko starannie wykończają. Trzy lata temu moja siostra przywiozła ztamtąd ciepłe buciki dla dzieci. Co za wytrzymałość! do téj pory noszą. He! ile tu u was stemplowego papieru! mówiła daléj, zaglądając do szkatułki. W saméj rzeczy, papieru stemplowego było tam niemało. — Żebyś mi choć jeden arkusz darował, u mnie taki niedostatek; zdarzy się potrzeba prośbę do sądu podać, a tak nie ma na czém.
Cziczików wytłómaczył jéj, że ten papier nie
Strona:Martwe dusze.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.