Strona:Martwe dusze.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

sama utrzymuje oberżę, lub czy ma męża, ile im to przynosi dochodu, czy synowie przy nich mieszkają, czy starszy syn kawaler, czy żonaty, czy dobrą pojął żonę, czy znaczne wiano mu przyniosła; słowem nic nie przepuścił. Rozumie się, że ciekawym był także wiedzieć, jacy w téj stronie są obywatele, dowiedział się, że znajdują się rozmaici: Błochin, Poczytajew, Mylnoj, pułkownik Czeprakow, Sobakiewicz. „A! znasz Sobakiewicza?“ zapytał; pokazało się, że gosposia nietylko Sobakiewicza znała ale i Maniłowa, i że Maniłow delikatniejszy od Sobakiewicza: bo każe zaraz ugotować kurę, poprosi o cielęcinę, a jak jest pieczeń barania, to i o pieczeń baranią poprosi, a każdéj rzeczy tylko pokosztuje, a Sobakiewicz jednę tylko potrawę zamówi, i krom tego, że wszystko sprzątnie, domaga się, żeby za te same pieniądze dołożyć mu jeszcze.
Gdy tak rozmawiał, jedząc prosiaka, z którego był mu został jeden już tylko kawałek, zaturkotało i bryczka zatrzymała się przed oberżą. Cziczików zaraz podszedł do okna i zobaczył lekką bryczkę, zaprzężoną trójką dzielnych koni. Z bryczki wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden z nich był wysoki, jasny blondyn, drugi cokolwiek niższy, brunet. Blondyn ubrany był w granatową węgierkę, brunet zaś miał na sobie prostą grubą