a wszystkie en gros. Żebyś ty wiedział, jaki to zalotnik z tego Kuwszinnikowa! Byliśmy z nim na wszystkich balach. Siedziała tam jedna, ale tak wystrojona, żem pomyślał sobie tylko: „Niech djabli porwą!“ A Kuwszynników, bo trzeba ci wiedzieć, to taka bestya, siadł koło niéj i daléj po francusku palić jéj komplementa. A ryb co było! Wiozę z sobą łososia i bałyka, — dobrze, żem je kupił, póki jeszcze były pieniądze. A ty gdzie teraz jedziesz?
— Ja tu niedaleko, rzekł Cziczikow.
— Co tam, porzuć ten projekt! jedź lepiéj do mnie!
— Nie mogę: mam interes.
— Oho! Jużeś i interes wymyślił ty Opodeldok Iwanowicz!
— Prawdziwie, mam interes, i to jeszcze ważny.
— Założę się, że łżesz! powiedz przynajmniéj do kogo jedziesz?
— Do Sobakiewicza.
Nozdrew zaczął się głośno i serdecznie śmiać, trzymając się za boki.
— Cóż w tém tak śmiesznego? zapytał Cziczikow, nie kontent z tego śmiechu.
Ale Nozdrew śmiał się na całe gardło, mó-
Strona:Martwe dusze.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.