się do Cziczikowa, wystaw sobie kradziony, jego właściciel za nic w świecie nie chciał mi go odstąpić. Dawałem mu za niego karą kobyłę, którą pamiętasz wymieniłem u Chwostyrewa...... Cziczików jednak od urodzenia swego nie widział ani karéj kobyły, ani Chwostyrewa.
— Czy panowie nie będą łaskawi czego zakąsić? — ozwała się stara gospodyni, podchodząc do nich.
— Nie. Zresztą daj kieliszek wódki. A jaką masz wódkę?
— Anyżową.
— Dawaj anyżówki! rzekł Nozdrew.
— To i mnie daj kieliszek! rzekł blondyn.
— Poszliśmy i na teatr; była tam jedna aktorka, śpiewała bestya jak kanarek. A cośmy bud z różnemi sztukami widzieli, narachowałem ich blisko pięćdziesiąt. Tu przyjął kieliszek z rąk gospodyni, która mu się za to nisko ukłoniła.
— Dawaj go tu! zawołał, widząc wchodzącego Porfirego ze szczeniakiem.
— Dawaj go tu, połóż na podłodze.
Porfiry położył szczeniaka na podłodze, a ten rozciągnąwszy wszystkie cztery łapy, zaczął wąchać ziemię.
— Oto szczenię! rzekł Nozdrew, podnosząc go za grzbiet. Szczenię zaczęło żałośnie piszczeć.
Strona:Martwe dusze.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.