wiedliwiał, nie zważając, że już od dawna siedział na bryczce, że od dawna wyjechał za wrota i że teraz przed nim było puste pole. Można przypuścić, że żona nie dowiedziała się szczegółów o jarmarku.
— Dureń! mówił Nozdrew, stojąc przed oknem i patrząc na odjeżdżającą bryczkę. A jak się spieszy! Dobrego ma konia na przyprzążce, dawno mnie na tego konia bierze ochota. Ale z tym mazgajem nie można żadnego zrobić interesu.
Przeszli następnie do innego pokoju; Porfiry podał świece, a Cziczikow spostrzegł w rękach gospodarza talią kart, która, nie wiedzieć, zkąd się wzięła.
— Co myślisz, bracie, rzekł Nozdrew, zgiąwszy karty tak, że papier, w którym były zawinięte, popękał na wszystkie strony. — Dla przepędzenia czasu trzymam bank z trzystu rubli.
Cziczikow udał, że nie słyszy, i obracając się do niego, jakby sobie coś nagle przypomniał:
— A, żeby nie zapomnieć: mam do ciebie prośbę.
— Jaką?
— Daj naprzód słowo, że ją spełnisz.
— Ale o co rzecz idzie?
— Daj tylko słowo.
— Dobrze, daję ci je.
Strona:Martwe dusze.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.