jego krzykliwe usta. Ale jeżeli Nozdrew podobnym był do tego oficera, to forteca którą miał zdobywać, nie wyglądała na niezdobytą. Przeciwnie, forteca tak była przestraszona, że aż dusza jéj poszła w pięty. Już krzesełko, którem Cziczików się zasłonił, ludzie mu z rąk wydarli, już zamrużywszy oczy, więcéj umarły niż żywy, przygotowany był spróbować czereszniowego cybucha i Bóg wie, co by się z nim było stało; przeznaczenie jednak chciało ocalić boki, plecy i inne szacowne części naszego bohatera. Nagle dał się słyszeć dzwonek pocztowy, zawarczały koła i dzielna trójka zatrzymała się przed gankiem. Wszyscy pomimo woli wyjrzeli przez okno. Jakiś mężczyzna z wąsami w mundurze wyskoczył z bryczki, i nim jeszcze Cziczików zdążył się uspokoić i w najsmutniejszem był położeniu, wszedł do pokoju.
— Proszę mi powiedzieć, który z panów jest p. Nozdrew? rzekł nieznajomy, przyglądając się ze zdziwieniem Nozdrewowi, który stał z cybuchem w ręku, i Cziczikowowi, który ledwie zaczął do siebie przychodzić.
— Proszę mi naprzód powiedzieć, z kim mam honór mówić? rzekł Nozdrew, podchodząc ku niemu.
— Kapitan isprawnik.
Strona:Martwe dusze.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.