coś lat około trzydziestu, w kwiecistéj chusteczce. Są osoby na świecie, które nie istnieją jako przedmiot, ale są tylko centkami, albo plamkami na przedmiocie. Nie ruszają się ze swego miejsca, nie zmieniają położenia głowy, można je prawie uważać za mebel, i pomimo woli przychodzi na myśl, że jeszcze od urodzenia żadne słowo z ust tych nie wyszło; a tam gdzieś w garderobie, albo spiżarni pokaże się — oho — ho...
— Zupa, duszko, dziś doskonała, rzekł Sobakiewicz, pokosztowawszy, i odkrajał sobie z półmiska ogromny kawał niani, potrawy, która podaje się do zupy; jest to żołądek barani, nadziany kaszą chreczaną, mózgiem i nóżkami. — Takiéj niani, mówił daléj, obracając się do Cziczikowa, wy nie będziecie jeść w mieście: tam djabli wiedzą, co wam podadzą.
— Jednak u gubernatora nie zła kuchnia, rzekł Cziczikow.
— Czy wy wiecie, z czego tam gotują? żebyście wiedzieli, to byście pewno nie jedli.
— Nie wiem, jak tam gotują, o tém nie mogę sądzić; ale kotlety wieprzowe i ryba, były doskonałe.
— Wam się tylko tak zdawało. Wszak ja wiem, co oni na targu kupują. Oto kupi ten ka-
Strona:Martwe dusze.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.