i z rosyjskim żołądkiem dadzą sobie radę! Nie, to nie to, wszystko to wymysły, wszystko to... Tu Sobakiewicz gniewnie nawet trząsł głową. — Mówią o jakiémś tam oświeceniu, a oświecenie, to tylko — tfu! Powiedziałbym jeszcze inne słowo, tylko że przy stole nie wypada. U mnie nie tak. U mnie, kiedy wieprzowina, całego wieprza podawaj na stół; baranina, całego barana na stół; gęś, całą gęś dawaj! Wolę ja zjeść tylko dwie potrawy, w miarę, ile dusza zapragnie. — Sobakiewicz potwierdził to czynem: położył sobie na talerz pół boku baraniego, zjadł wszystko, obgryzł i wyssał wszystkie kości.
„He, he“, pomyślał sobie Cziczikow, „apetyt u niego nie lada.“
— U mnie nie tak, mówił Sobakiewicz, wycierając serwetą ręce; u mnie nie tak, jak u jakiegoś Pliuszkina: 800 dusz posiada, a żyje i odziewa się gorzéj od mojego pastuchy.
— Co to za jeden ten Pliuszkin? zapytał Cziczikow.
— Łotr! odpowiedział Sobakiewicz. Taki skąpiec, że trudno sobie wyobrazić. Kajdaniarze w więzieniach lepiéj żyją od niégo: wszystkich swoich ludzi zamorzył głodem.
— Naprawdę! zawołał z współczuciem Czi-
Strona:Martwe dusze.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.