czikow, powiadacie, że na prawdę u niego wiele ludzi umiera?
— Umierają jak muchy!
— Doprawdy, jak muchy? Pozwólcie mi zapytać was, jak daleko ztąd mieszka?
— O pięć wiorst tylko.
— O pięć wiorst! zawołał Cziczikow i poczuł zarazem mocne bicie serca — a gdy się wyjedzie z waszéj bramy, czy trzeba jechać na prawo, czy na lewo?
— Nie życzę wam nawet znać drogi do tego psa! rzekł Sobakiewicz. Łatwiéjby można wybaczyć, gdyby kto poszedł w jakie nieprzyzwoite miejsce, jak do niego.
— Nie, ja zapytałem tylko, nie w żadnym celu... dla tego tylko, że zaciekawia mnie taka osobistość, odpowiedział Cziczikow.
Po boku baranim podano wątróbki, z których każda była o wiele większą od talerza, następnie zjawił się indyk, wielkości najmniéj cielaka, nadziany różnemi różnościami: jajkami, ryżem, podróbkami i jeszcze innemi ingredyencyami. Na tém się obiad skończył; lecz gdy wstali od stołu, Cziczikow czuł, że przynajmniéj o czterdzieści funtów więcéj waży. Przeszli do salonu, a tam już zastali na spodeczkach konfitury, ani z gruszek, ani ze śliwek, ani z innego jakiego bądź
Strona:Martwe dusze.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.