do mowy, źle się pokręcił i zamiast jednego, wymówił inne słowo.
— Cóż wy? czy to dla was za drogo? zapytał Sobakiewicz, a następnie dodał: Jaka jest jednak wasza cena?
— Moja cena! my zapewne pomyliliśmy się, lub téż nie rozumiemy jeden drugiego, zapomnieliście, w czém rzecz. Ja ze swojéj strony, kładąc rękę na sercu, ofiaruję wam po ośmdziesiąt kopiejek, — to śliczna cena.
— Ech, he! gdzieście to zajechali; po 80 kopiejek!
— Cóż robić? jak mnie się zdaje, jak ja sądzę, więcéj nie można.
— Przecież ja nie łapcie sprzedaję.
— Przyznajcie jednak sami, że także nie ludzi.
— Tak sądzicie, więc znajdźcie takiego durnia, który by wam sprzedał po złotemu rewizyjną duszę?
— Zastanówcie się jednak, dla czego wy je nazywacie rewizyjnemi duszami? Wszak dusze już dawno poumierały, dźwięk się jeden tylko został, gdy o nich mówimy. Zresztą żeby wiele nie mówić, po półtora rubla dam, więcéj nie mogę.
— Wstyd wam i wymówić taką sumę! targujecie się, powiedzcie prawdziwą cenę.
Strona:Martwe dusze.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.