Strona:Martwe dusze.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

wierzchowność; dla mojego oziębłego wzroku nie swojsko, i to, co dawniéj byłoby do śmiechu pobudziło i długiego rozmyślania, teraz przechodzi niepostrzeżone i usta moje pozostają nieruchome....... O moja młodości! o moja świeżości!......
Podczas, gdy Cziczików rozmyślał i uśmiechał się z przezwania danego przez chłopa Pliuszkinowi, niezauważał, jak wjechali do obszernéj wsi o bardzo wielu domach i ulicach. Lecz prędko wioska mu się sama przypomniała, gdy bryczka nielitościwie trzęść się zaczęła z powodu, że droga wyłożoną była dość sporemi okrąglakami, tak, że niczém był bruk miasta w porównaniu z wiejskim. Okrąglaki te poruszały się, jak klawisze, i gdyby był nieostrożny furman, dostałoby się nieraz podróżnemu to w plecy, to w bok, a co najmniéj, byłby sobie język odkąsił, gdyby miał usta otwarte. Zauważał Cziczików szczególne jakieś zniszczenie na wszystkich budynkach: izby były poczerniałe od starości, dachy przedziurawione, jak rzeszoto, niektóre tak obdarte, że tylko łaty i krókwie wyglądały jak żebra. Zdawało się, że sami gospodarze deski z dachu pozdejmowali, rozumiejąc i sprawiedliwie, że w deszczu stare zgniłe deski od wody się łamią, a w pogodę i tak się nie leje; wylegać w chacie nie ma zaś potrzeby, kiedy jest dość miejsca i w karczmie i na dworze, słowem, gdzie kto