kołpak, w jaki się stroją dworskie baby; tylko głos zdawał mu się za gruby na babę. „Oj baba!“ pomyślał on w duchu, lecz zaraz dodał: „Oj nie! — ale baba!“ rzekł nakoniec, dobrze jéj się przypatrzywszy. Postać z swojéj strony pilnie mu się przypatrywała. Zdawało się, że gość był jakiémś dziwném zjawiskiem, bo ona oglądała nietylko jego, ale i Selifana i konie od pyska aż do ogona. Z powodu wiszących kluczy u jéj pasa i dla tego że wymyślała na chłopa dość nieobyczajnemi słowami, Cziczikow wnioskował, że to musi być gospodyni.
— Słuchajcie, matko, rzekł on wychodząc z bryczki, czy pan w domu?
— Nie ma, przerwała gospodyni, lecz po chwili milczenia dodała: A co wam potrzeba?
— Mam interes.
— Idźcie do pokoju! rzekła gospodyni, odwracając się i pokazując mu plecy, zawalane mąką, z wielkim rozporem niżéj.
Cziczikow wszedł do obszernéj ciemnéj sieni, z któréj zawiał go chłodny wiatr jakby z jakiego lochu. Z sieni dostał się do pokoju, także ciemnego, ledwo oświeconego przez szczelinę, która się pod drzwiami znajdowała. Otworzywszy te drzwi, nakoniec ujrzał światło, ale był zdumiony nieporządkiem, który mu się przedstawił. Zdawałoby
Strona:Martwe dusze.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.