wszystko z podłogi, czy to kawałek laku, czy spaloną zapałkę, czy świstek papieru i wszystko składał na biórku albo na oknie.
A jednak był czas, gdy on był tylko oszczędnym gospodarzem, miał żonę i dzieci, i sąsiad zajechał do niego na obiad, słuchać i uczyć się od niego gospodarstwa i mądrego skępstwa! Wszystko szło dobrze i umiejętnie: były w ruchu młyny, sukienne fabryki, stolarskie warsztaty, przędzalnie; wszędzie ujrzał bystry wzrok gospodarza i jak pracowity pająk, biegał z zajęciem, ale roztropnie, w wszystkich końcach swojéj gospodarczéj pajęczyny. Zanadto silne uczucia nie odbijały się w rysach jego twarzy, ale w oczach widać było rozum; doświadczeniem i znajomością świata nacechowana była jego rozmowa i gość z przyjemnością jéj słuchał; miła i rozmowna gospodyni, słynęła ze swéj gościnności; na spotkanie wychodziły dwie córeczki, jasne i świeże jak róże; wybiegał syn rzeźwy chłopak, całował się ze wszystkimi, mało zważając, czy to sprawiało przyjemność lub nie gościowi. W domu widoczne były wszystkie okna; pierwsze piętro zajmowane było przez nauczyciela Francuza, który ślicznie umiał się golić i był zawołanym strzelcem: przynosił zawsze na obiad cietrzewia, albo téż kilka kaczek, czasami tylko same wróble jajka
Strona:Martwe dusze.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.