okazana, bystro téż i znikła, tak jak by jéj wcale nie było, i twarz jego przyjęła znowu wyraz niepokoju. Nawet otarł się chustką, zwinął ją w kłębek i zaczął trzeć sobie wierzchnią wargę.
— Za pozwoleniem, jak że to, żeby was nie pogniewać, wy obowięzujecie się co rok za nich płacić podatki? A pieniądze, czy wy będziecie oddawać mnie, czy téż do kasy.
— My oto tak zrobimy: sporządzimy akt sprzedaży, jak gdyby one były żywe, i jak gdyby wyście mnie je sprzedali.
— Tak, akt sprzedaży...... rzekł Pliuszkin, zamyślając się, i znowu zaczął ruszać wargami. — Eh, he, akt sprzedaży — wszystko wydatki. Urzędnicy tacy bezsumienni. Dawniéj można się było od nich odczepić pół rublem i workiem mąki, a teraz trzeba posłać całą podwodę, a do tego dołożyć dziesięcio rublówkę — takie łakomstwo na pieniądze! Nie wiem, co się stanie, jak nikt na to uwagi nie zwróci. Ja bym im jakie dobre, zbawienne słowo powiedział! Niech kto co chce mówi, ale nie ma nic lepszego od dobrego słowa.
„Już ja myślę, że ty wolisz pieniądze od słów zbawiennych“, pomyślał w duszy Cziczików; a głośno dodał, że on gotów przyjąć na siebie wszystkie rozchody.
Usłyszawszy, że nawet rozchody przyjmuje
Strona:Martwe dusze.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.