Strona:Martwe dusze.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

na siebie, Pliuszkin zawyrokował, że gość jego głupiec i że tylko zmyślał, jakoby był w cywilnéj służbie, a na pewno był oficerem i bałamucił się za aktorkami. Nie mógł jednak ukryć swojéj radości i życzył wszelkiéj pomyślności, nie tylko jemu, ale i jego dzieciom, niespytawszy się przed tém, czy je miał lub nie. Podszedł do okna, postukał palcem w szybę i zawołał: „Ej, Proszka!“ W minutę słychać było, jak ktoś wbiegł do sieni, długo tam coś siedział i stukał butami, nakoniec drzwi się otworzyły i wszedł Proszka, chłopak trzynastoletni, w tak wielkich butach, że stąpając, o mało nogi mu z nich nie wyłaziły. Dla czego Proszka miał takie wielkie buty, można się o tém zaraz dowiedzieć: u Pliuszkina, dla wszystkich sług dworskich ilu by ich było, znajdowały się tylko jedne buty, które zawsze stały w sieni. Każdy służący zawołany do pana, biegł przez podwórze boso, ale wchodząc do sieni, nakładał buty i tak już jawił się do pokoju. Wychodząc, buty stawiał na swojém miejscu, i daléj szedł już na własnéj podeszwie. Gdyby kto popatrzał przez okno, szczególniéj w jesieni, jak się już zaczną przymrozki, zobaczył by takie na dziedzińcu susy, jakich najlepsi tancerze na teatrach nie są w stanie zrobić.
— Proszę popatrzeć co za pysk! rzekł Pliuszkin do Cziczikowa, wskazując palcem na Proszkę.