chodząc z pięknych lat młodzieńczych do wieku dojrzałego odwagę, — zabierajcie z sobą wszystkie człowiecze uczucia, nie zostawiajcie ich po drodze, bo ich późniéj nie zbierzecie! Groźna straszna przed wami starość! Mogiła miłosierniejsza, na niéj napiszą: Tu leży człowiek; ale niczego nie przeczytasz na chłodnéj bezuczuciowéj twarzy nieludzkiéj starości.
— A czy nie macie jakiego przyjaciela, rzekł Pliuszkin, składając list, — któremu by potrzeba było dusz zbiegłych?
— To u was są i dusze zbiegłe? zapytał bystro Cziczików.
— Niezawodnie, że są. Zięć w sądzie się starał, ale powiada, że i ślad ich przepadł; ale on to wojskowy, majster, gdy ostrogami brząkać, ale gdy trzeba co w sądzie wyrobić....
— A ile ich może być?
— Zbierze się do siedmdziesięciu.
— Czy doprawdy?
— Jak Boga kocham! U mnie co rok uciekają. Lud to taki żarłoczny, od próżniactwa przywykł tak się najadać, żeby aż pęknąć, a ja sam nie mam co jeść... Jabym za nich niedrogo wziął. Więc powiedzcie waszemu przyjacielowi: niechby się tylko dziesięciu znalazło, to już ładnyby miał
Strona:Martwe dusze.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.