pretekstem, żeby skosztować, czy dobre jadło, najadł się zupy z kaszą i wyłajawszy wszystkich za złodziejstwo i złe sprawowanie, powrócił do swego pokoju.
Zostawszy sam jeden, pomyślał nawet, jakby wynagrodzić gościa za taką naprawdę bezprzykładną hojność. „Daruję mu“, pomyślał, „zegarek kieszonkowy; wszak on jeszcze dobry, srebrny zegarek, a nie jakibądź tombakowy albo bronzowy — chociaż zepsuty cokolwiek, ale on go naprawi; to jeszcze człowiek młody, zegarek jest mu potrzebny, żeby się podobał swojéj narzeczonéj.“ „Albo nie“, dodał po chwili namysłu, „lepiéj zostawię mu go po śmierci, zapiszę w testamencie, żeby się za mnie modlił.“
Bohater nasz i bez zegarka był w jak najweselszém usposobieniu. Taki nieoczekiwany nabytek był prawie podarunkiem. Bo w saméj rzeczy nie tylko martwe dusze mu się dostały, ale jeszcze i zbiegłe, razem przeszło dwieście sztuk! Już podjeżdżając do wioski Pluszkina, spodziewał się korzyści, ale takiéj ogromnéj nigdy. Przez całą drogę był niezwykłéj wesołości, śmiał się, nakoniec zaśpiewał jakąś pieśń do tego stopnia niezwykłą, że sam Selifan słuchał, aż nakoniec, kiwnąwszy głową, powiedział: „Patrzaj, jak pan sobie śpiewa!“ Już dobrze ciemno się zrobiło, gdy podjechali do miasta.
Strona:Martwe dusze.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.