Strona:Martwe dusze.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

zostawali w takiém położeniu. Z kwadrans Maniłów trzymał w obydwóch rękach rękę Cziczikowa. W najgorętszych słowach wyraził, jak pędził z domu, żeby uściskać Pawła Iwanowicza. Rozmowa skończyła się komplementem, którego możnaby użyć tylko dla panny, z którą się ma tańcować. Cziczikow otworzywszy usta, nie wiedział, co na to odpowiedzieć, gdy Maniłow wyjął z pod futra zwitek papierów przewiązanych różową wstążeczką.
— A to co?
— Chłopi! odpowiedział Maniłow.
— A! Cziczikow papier rozwiązał, przebiegł oczami, i zdziwił się, że tak ładnie było napisane: — Śliczny charakter, rzekł, nie trzeba nawet przepisywać. Nawet obwódka jest naokoło! Któż to taką estetyczną obwódkę zrobił?
— Już proszę was, nie pytajcie się, odpowiedział Maniłów.
— To wy?
— Nie, żona.
— Ah mój Boże! wstyd mi na prawdę, że byłem przyczyną takiéj pracy.
— Dla Pawła Iwanowicza nie ma żadnéj pracy.
Cziczikow ukłonił się. Dowiedziawszy się Maniłow, że on idzie do izby dla sporządzenia