Cziczikow jeszcze nigdy nie czuł się w tak wesołém usposobieniu, wyobrażał sobie, że jest najprawdziwszym chersońskim obywatelem, mówił o różnych ulepszeniach, o zaprowadzeniu trzechpolowego gospodarstwa: o szczęściu i rozkoszy dwóch serc i zaczął czytać Sobakiewiczowi list wierszami, Wertera do Karoliny; ale Sobakiewicz mrugał tylko oczami, rozpierając się w fotelu, gdyż po jesiotrze sen go bardzo morzył.
Cziczików sam zmiarkował, że zaczął cokolwiek za wiele mówić, to téż objawił życzenie odjechania do domu. Prokurator ofiarował mu swoją dorożkę. Jak się okazało w drodze, furman prokuratora był chłopak doświadczony, bo jedną tylko ręką kierował końmi, a drugą przytrzymywał Cziczikowa. Takim to sposobem dojechał on do domu, gdzie długo jeszcze plótł rozmaite brednie: Jasnowłosa narzeczona, z uniesieniem na twarzy i dołeczkiem na prawym policzku, chersońskie wsie, kapitały... Selifanowi dał kilka rozkazów, tyczących się gospodarstwa, kazał zwołać wszystkich nowo nabytych chłopów, żeby poznać każdego. Selifan długo milcząc słuchał, nareszcie wyszedł z pokoju i rzekł do Piotrka: „Idź rozbierz pana!“ Piotrek wziął się do ściągania butów, ale ledwie co samego pana na ziemię nie ściągnął. Nakoniec i buty były ściągnięte, pan rozebrany jak się należy
Strona:Martwe dusze.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.