duszą i ciałem, i rękami i nogami, taki pas wytańcowywał, o jakim się nawet nikomu nie przyśniło.
Nie można na pewno powiedzieć, czy wzbudziło się w naszym bohaterze uczucie miłości; wątpliwém jest nawet, żeby panowie tego rodzaju, to jest nie za nadto tłuści, ale także nie chudzi, byli w stanie pokochać; mimo to jednak było coś w tém zdarzeniu szczególnego, czego sobie nawet Cziczików nie umiał wytłómaczyć: zdawało mu się, jak nam to późniéj opowiadał, że cały bal jak gdyby na jakiś czas się oddalił; zdawało mu się, że skrzypce i trąby odzywały się gdzieś za górami, że wszystko, jak gdyby mgłą było pokryte, a z téj mgły jasno tylko widział delikatne i powabne zęby blondynki. Ona jedna tylko w swojéj białéj skromnéj sukni występowała jaskrawo i świetlano z mętnego i czarnego tłumu.
Widać, że tak to musi być na świecie; widać, że i tacy Cziczikowie na kilka chwil w życiu przemieniają się w poetów; ale wyraz poeta będzie już zanadto. W każdym razie czuł on w sobie coś młodzieńczego, zdawało mu się, że o mało nie został huzarem.
Spotrzegłszy obok dam próżne krzesełko, zaraz je zajął. Z początku rozmowa się nie kleiła, ale późniéj szło wszystko jak najlepiéj; bohater
Strona:Martwe dusze.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.