Strona:Martwe dusze.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

rakanami wyglądającemi ze wszystkich szpar, nasz bohater nie mógł się uspokoić. Niemiło, smutno mu było w sercu; jakiś ciężar, jakieś pustki go trapiły. „Żeby wszyscy djabli porwali tych, co bale wymyślili!“ mówił rozgniewany. — „Mieli się też z czego weselić? W guberni nieurodzaj, drożyzna, a oni bale wyprawiają! To sztuka dopiero: postroili się w jakieś babskie łachmany! Nie jedna z tysiąc rubli na siebie nałożyła! A wszystko na rachunek chłopskich czynszów, albo co jeszcze gorzéj, na rachunek sumienia. Wiemy, dla czego biorą łapówki i obarczają sumienie; żeby żona miała za co kupić szal i inne różności, które djabli tam wiedzą, jak się nazywają. A dla czego to wszystko? żeby nie powiedziała jaka tam Podśtioga Sidorówna, że pocztmajstrowa miała strojniejszą suknią, więc dla tego buch na stół tysiąc rubli! Krzyczą: „bal, bal, wesołość!“ Gałgański bal, nie w rosyjskim duchu, nie w rosyjskiéj naturze, djabli wiedzą co to takiego! Dorosły, pełnoletni, raptem wyskoczył cały czarno ubrany, obszczypany, obciągnięty jak djabełek, i dawaj wywijać nogami. Inny nawet, stojąc w parze, mówi z drugim o ważnych rzeczach, w tym samym czasie, jak koziołek kręci się na prawo i na lewo... Wszystko to małpiarstwo, wszystko małpowanie Że Francuz w czterdziestym roku życia taki dzie-