ciak jak kiedy miał lat piętnaście, więc daléj że i my! Nie, doprawdy...... po każdym balu zdaje mi się, źe grzech jakiś popełniłem; wspominać nawet o nim to wstyd. W głowie nic a nic nie zostaje, jak po rozmowie z uczonym człowiekiem; nagada różnych rzeczy, które wyczytał w książkach, wszystko ci się kręci w głowie i nic nie zostaje, potém i rozmowa z prostym kupcem, ale znającym gruntownie rzecz swoją, wydaje ci się milszą od wszystkich tych mądrych gadanin. A z tego balu naprzykład, no co z niego wycisnąć?
No, jeżeli by nawet, przypuśćmy, jakiemu pisarzowi zachciało się opisać całą tę scenę, taką jak była? No to i w książce tak samo by zostało bezmyślną jak w naturze. Co ona za jedna: czy moralna, czy nie moralna? Prawdziwie, djabli wiedzą, co to takiego! Pluniesz i książkę w kąt rzucisz.“
W taki to sposób nieprzychylny odzywał się Cziczikow o balach w ogólności. Jego martwił nie sam bal, ale to, co się na nim wydarzyło, że pokazał się przed wszystkimi, Bóg wie w jakich kolorach — w jakiejś dwuznacznéj roli. Zapewne, że popatrzywszy na to okiem rozsądnego człowieka, widział, że to wszystko fraszki, że głupie słowo nic nie znaczy, szczególniéj teraz, gdy interes był już załatwiony. Ale człowiek jest
Strona:Martwe dusze.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.