były i inne damy, były nawet takie, które pierwsze zajęły krzesełko obok drzwi stojące, żeby bliżéj niego siedzieć.
Po takiém wyrzeczeniu przyjemnéj damy, już koniecznie powinna była nastąpić burza; ale, rzecz niesłychana, obie damy raptém ucichły i nie było dalszych skutków. Dama przyjemna pod każdym względem przypomniała sobie, że fason modnéj sukni jeszcze nie jest w jéj rękach, a tylko przyjemna dama zmiarkowała, że nie zdążyła wybadać jeszcze szczegółów odkrytych przez swoją najlepszą przyjaciółkę; zatem pokój znowu nastąpił. Z resztą obie damy nie czuły w swojéj naturze potrzeby mówienia nieprzyjemności, i w ogóle w ich charakterze złości nie było, ale tak, czasem w rozmowie zrodzi się nie przeparta ochota ukłuć jedna drugą; tak sobie przy zdarzonéj okoliczności wsunie się zjadliwe słówko: „Na masz, masz zakązkę!“ Różne wcale bywają potrzeby serca, tak u mężczyzn jak u kobiet.
— Tego tylko nie mogę pojąć, rzekła przyjemna dama, — jak Cziczików będąc tylko podróżnym, mógł się zryzykować na taki odważny pasaż. Nie może być żeby nie miał wspólników.
— A czy wy myślicie, że ich nie ma?
— A wy myślicie, że kto taki mógłby mu pomagać?
Strona:Martwe dusze.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.