Strona:Martwe dusze.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.

dném miejscu — co? Choćbyś słówko bąknął, a teraz dopiero w ostatnim momencie wszystko się wali na człowieka, gdy trzeba było tylko siąść i jechać! Wszak ty o tém wszystkiém wiedziałeś — co? powiedz, wiedziałeś? odpowiadajże, wiedziałeś — co?
— Wiedziałem, odpowiedział Selifan, spuszczając głowę.
— Więc dla czegóż wcześniéj nie mówiłeś — co?
Na to pytanie Selifan nic nie odpowiedział, a zwiesiwszy głowę, zdawał się sam do siebie mówić: „Jak to jednak trafnie się zdarzyło: wszak prawda, wiedziałem, a nic nie mówiłem!“
— A teraz ruszaj czémprędzéj, zawołaj kowala i żeby wszystko było gotowe we dwie godziny, a jakby nie było, to ja tobie, Selifan, sprawię... zegnę jak trzcinę i na węzeł zwiążę!
Bohater nasz bardzo był rozgniewany.
Selifan był się już obrócił, żeby pójść wypełnić rozkaz, ale wrócił się jeszcze i rzekł:
— Jeszcze jedno, proszę pana, konia tarantowatego, doprawdy, chociażby sprzedać, to prawdziwy gałgan, on taki koń, że nie daj Boże, tylko przeszkadza.
— Tak, teraz pójdę, polecę na targ sprzedawać go!