Strona:Martwe dusze.djvu/366

Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo ładne, prawda nie rządowe. Cziczikow także zwolnił długo cierpiany post: przyjął kucharza, sprawił sobie z holenderskiego płótna koszule, najmodniejsze ubranie, wreszcie kupił parę koni, któremi, gdy wyjeżdżał, sam powoził. Ale raptem przysłany został na prezesa téj komisyi jakiś jenerał z Petersburga, który wziął się ostro do dzieła, a dopatrzywszy się szachrajstw, wszystkich członków komisyi rozpędził a razem z nimi i Cziczikowa. Jednakże dzięki zabiegom i niepróżnéj kieszeni naszego bohatera, wydano mu najzaszczytniejszy atest.
„No cóż!“ mówił do siebie Cziczikow, — „zaczepiłem, pociągnąłem, urwało się, — płaczem nic nie wskóram, trzeba iść daléj.“ Marzeniem jego było dostać się do straży nadgranicznéj, celnéj. Już nie wiemy jakiemi sposobami, ale nareszcie jego życzenia się ziściły. Przejął się służbą ze szczególną gorliwością, zdawało się że był stworzony na celnika. W kilka tygodni takiéj nabrał wprawy, że żaden podróżny nic zgoła przez komorę przewieść nie mógł. On kontrabandę przewąchał wszędzie, w dyszlu, w chomątach, nawet u koni w uszach, stał się biczem wszystkich okolicznych żydów i kontrabandzistów. Ta jego gorliwość zwróciła na niego uwagę naczelników i powierzono mu posadę zaufania, oddawszy mu pełną władzę. Tego téż Czi-