Strona:Martwe dusze.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.

mu będą czytelnicy, jednak autor składa mu dzięki, gdyż bez Cziczikowa nigdyby mu na myśl nie był przyszedł.
— Eh, he! cóż ty? zawołał, budząc się Cziczików. — Ty!
— Co? zapytał Selifan.
— Jak to co? jak ty jedziesz, spisz durniu.
Selifan świsnął knutem; bryczka, którą jeżdżą kawalerowie, bystro się potoczyła i znikła z oczów, a w dali było widać tylko pył wznoszący się do góry.



KONIEC.
Poznań, czcionkami Ludwika Merzbacha.