szona jestem do rozklasyfikowania materyału na poszczególne grupy.
Miłość, a może raczej miłostki sporo czasu zajmowały Hieronimowi.
Nie dbam o gmach marmurowy,[1] |
wyznaje szczerze poeta. Więc też po kartach Sumaryusza snuje się nieustannie nić serdecznych wynurzeń i skarg na bezimienne i imienne bogdanki. Wśród ostatnich imię Zosi i Anusi najczęściej powraca. Niepodobna rozstrzygnąć stanowczo, czy odnosi się ono za każdym razem do jednej i tej samej osoby; zresztą rozwiązywanie tej kwestyi byłoby trudem dość jałowym: żadna bowiem z bohaterek erotyki Morsztynowej szczególnego w nas zainteresowania nie budzi, żadna nie zdołała wydobyć głębszego tonu z jego lutni. Jeśli poeta płacze, goreje i na ból srogi narzeka, wygląda to zawsze raczej na koncept literacki, niż na cierpienie rzeczywiste. Miłość była mu igraszką zmysłów, często przechodziła w swawolę; namiętnością nie stała się nigdy.
Trojaki typ literacki przedstawia poezya miłosna Morsztyna. Odnajdujemy u niego pieśni proste, bezpretensyonalne zupełnie, prawie że o ton ludowy potrącające, dalej liryki, w dekoracyę humanistyczną strojne, wreszcie erotyki, wykazujące bardzo już wyraźny wplyw włoskiego seicenta.
Do najcharakterystyczniejszych utworów pierwszej kategoryi należą dwie pieśni: piąta i dziesiąta, z Pieśni rozmaitych[2]. Piątej nie przytaczam, gdyż znajdzie ją czytelnik w Wirydarzu I, 170 i w Kiermaszu (przedrukowanym przez prof. Wierzbowskiego).