Strona:Marya Weryho-Las.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

się tylko pokazują. Czuje, że nie ma w sobie dawnej siły, że słabnie z dniem każdym.
Jęczałaby, gdyby jęczyć mogła, skarżyłaby się przed towarzyszkami, że jej taką krzywdę wyrządzają.
Z dniem każdym coraz więcej gałałązek zamierało na brzozie i usychało, aż w końcu i cały pień usechł.
Zdziwili się wieśniacy, zobaczywszy martwą brzozę w lesie. Nie namyślając się długo, podpiłowali ją, jak to robili z wszystkiemi suchemi drzewami, ścięli i zawieźli do domu.
Drzewo w domu zawsze się przyda. Rozpiłowano je na deski. Korę wieśniak poodrywał i do garbarza zaniósł. A że brama przy domostwie oddawna się skrzywiła, więc mając deski gotowe, porznął je i począł nową bramę budować.
Po kilku dniach brama była skończona. Sąsiedzi oglądali ją i zręcznego cieślę chwalili. Jednemu tylko cieśla nie mógł zaradzić: przy otwieraniu bramy dawało się słyszeć przeraźliwe skrzypienie, a czasem niby jęki żałosne... Może się brzoza żaliła na łakomych chłopaków, którzy przyczynili się do jej śmierci.