Strona:Marya Weryho-Las.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Idąc koło pani, ciągle spoglądał na paczkę, a wiatr naprzemian odkrywał też grzbiet, to głowę, to nogi konia, tak że go Stach całego zobaczył.
— Ciekawym, jaką też skórę ma ten koń; żeby go się to choć dotknąć!
Tymczasem pani już weszła do bramy i Stasiek za nią wniósł choinkę do pokoju. Z powrotem iść mu było lekko, więc wkrótce przybiegł zdyszany do ojca.
— Tatulu, nie wiecie, jak to się bawić będą z naszą choiną? Bardzom ciekawy!
Chłop nic nie odrzekł.
Staś podskoczył parę razy; jeździł z ojcem do miasta, ale tak wiele ludzi na ulicy nigdy nie widział.
Nastał zmrok, potem wieczór, choin na targu już prawie niebyło. Bartosz też swoje wszystkie sprzedał i zabierał się do domu.
— Tatusiu, pozwólcie mi pogapić się na okna, chcę się przyjrzéć, jak to w choiny dzieci pańskie bawić się będą. Niezadługo wrócę.
— A no idź sobie, tylko rychło wracaj, mróz tęgi bierze, jeszcze uszy odmozisz sobie.
— Nie tatulu, nic im się nie stanie, tak będę tarł, że mię palić będą.
Bartosz zrobił chłopcu parę uwag, kazał wrócić zaraz w to samo miejsce, a sam poszedł kupić soli i okrasy dla swego domu.